niedziela, 17 czerwca 2012

Intymne przygody londyńskiej call girl – Brooke Magnanti (Belle De Jour)

źródło
Polowałam na tę książkę odkąd obejrzałam serial i zakochałam się w nim po uszy. W Belle wciela się w nim cudowna Billie Piper, która choć może pięknością* nie jest, zagrała w nim na prawdę na poziomie. W końcu zagrać prostytutkę nie jest łatwo, a w dodatku sceny łóżkowe, choć trochę w innej konwencji, niż przywykliśmy, ścielą się gęsto i często. Ale nie o serialu mowa.

„Intymne przygody…” zostały wydane po polsku tylko raz w 2008 i przez to osiągają astronomiczne jak dla mnie ceny na allegro – byłam świadkiem jak cena jednego egzemplarza doszła do 60 czy 70zł. Tymczasem książkę podarował mi Mój Luby, sprawiając mi tym samym tyle radości co nikt inny. Zaraz gdy zostałam mojego białego kruka zabrałam się do czytania, bo a jakże inaczej.

Historia toczy się wokół tytułowej ekskluzywnej call-girl. Próżno tu jednak szukać namiętnych i soczystych opisów seksu, mimo wszystko całość pobudza wyobraźnię. Co kilka stron przewijają się historie klientów, czasem zabawne, innym razem takie, od których robi się trochę… cieplej. To jednak nie wszystko. Okazuje się, że będąc „ekskluzywną panią do towarzystwa” można mieć własne życie, (w miarę) normalne stosunki rodzinne, a nawet chłopaka. Belle zaznacza jednak, że nie jest to proste – większość z jej znajomych zna prawdę, niektórzy jednak w wersji dość okrojonej i uładzonej. Całość pisana jest bardzo lekko, czyta się przyjemnie. Nie jest to powieść (pamiętnik, dziennik?) dla kogoś, kto oczekuje wnikliwego studium życia seksualnego elit Londynu, ale dla wszystkich, których ciekawi jak to jest robić coś, co się kocha i dostawać za to niemałe pieniądze.

Książka podobała mi się bardzo, choć nie mogę powiedzieć, że czytałam ją z zapartym tchem. Brakuje w niej jednej mocnej historii, na której osadzone byłoby wszystko. Jest tu co prawda wątek Chłopaka, z którym Belle schodzi się i rozchodzi, nie sprawia to jednak, że czytelnik brnie dalej w opowieść by dowiedzieć się, jak to się skończy. Przewracałam kartkę za kartką i wiedziałam, że każdego następnego dnia (gdyż całość pisana jest w formie dziennika) dostanę nową porcję wrażeń – erotycznych, towarzyskich lub po prostu opowiastkę o tym, jaką bieliznę lubią faceci. Tak, przyznam, że podobało mi się to, bo od początku nie oczekiwałam więcej i absolutnie nie jestem zawiedziona. „Intymne przygody” z pewnością wcisnęłabym każdemu w ręce, kto chce miło spędzić czas i trochę się pośmiać. Bądźmy jednak szczerzy – za długo czekałam na dzień, gdy będę miała je na półce i pożyczyć się boję.

Jeden szczegół psuje wszystko. W 2005 roku, gdy ukazały się „Intymne przygody…”, czyli pierwsza książka autorki, Belle de Jour była postacią autentyczną. Wszyscy chcieli poznać jak wygląda i z której agencji pochodzi ta dziewczyna, a ciekawość narastała wraz z kolejnymi przygodami (następny tom to Belle De Jour: Diary of an Unlikely Call Girl z 2006, na język polski chyba nadal nie przetłumaczony). Cała Anglia (i nie tylko) zaczytywała się w blogu Belle (nie wiem, czy jest jeszcze dostępny), gazety kilkakrotnie żle identyfikowały prawdziwą tożsamość dziewczyny. W 2009 roku okazało się, że pod pseudonimem Belle de Jour ukrywała się badaczka i blogerka dr. Brooke Magnanti, która prostytutką nigdy nie była. Podejrzewam, że nie tylko dla mnie był to cios w brzuch, bo książka przez to bardzo traci na autentyczności. Mimo tego z pewnością przeczytam kolejną część, bo historie opisywane przez Belle czy też dr . Magnanti są naprawdę genialne i wciągające.

*Belle de Jour to z francuskiego „piękność dnia”.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet – Stieg Larsson

źródło
Nie mogę uwierzyć, że mając całą trylogię Millennium na półce, przeczytałam pierwszą część dopiero teraz. Zawsze wiedziałam, że skandynawscy pisarze są świetni (Mons Kallentoft, mój ukochany,  dla przykładu), ale Autor „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” przerasta ich wszystkich przynajmniej o pół głowy.

Świat, który wykreowała Larsson to rzeczywistość, która jest nam poniekąd obca. Nie ma tu celebrytów i gwiazd, a główną rolę grają znani dziennikarze i świetnie wykreowane intrygi.  Akcja z początku toczy się na 2 płaszczyznach – z jednej strony poznajemy Mikaela Blomkvista, z drugiej Lisabeth Salander, a przez długi czas ich losy nie chcą się spleść (muszę przyznać, że w połowie książki zastawiałam się, czy to kiedykolwiek nastąpi). Gdy jednak dwoje bohaterów wreszcie spotyka się,  wszystkie wydarzenia zaczynają przybierać szybszy obrót. Każda analizowany szczegół zawiłej zagadki dowodzi sprytu młodej Salander i przenikliwości Blomkvista. Nie dają się zwieść mylnym tropom, uparcie szukają prawdy uciekając się do tego, co przyniósł XXI wiek - komputerów, hackerstwa i powszechnego dostępu do wielu informacji. W toku śledztwa na  światło dzienne wychodzi nie tylko prawda skrywana przez ród Vangerów, ale także zbrodnie innych członków rodziny czy wykryciem prawdziwej działalności Wennerströma.

Stieg Larsson stworzył świat podobnie jak Simon Beckett czy Mons Kallentoft. Pozwala czytelnikowi dochodzić  do rozwiązania zagadki razem z bohaterami, nie przesądza niczego z góry, wszystko co wiedzą bohaterowie jest jawne. Udało mu się sprawić, co jest talentem rzadkim, że do ostatniej chwili nie jest zupełnie jasne co tak naprawdę się wydarzyło. W pierwszej części Millennium mężczyźni na prawdę nienawidzą kobiet całym sercem. W „Mężczyznach…” morderstwo to nie oddanie kilku strzałów, ale dokładnie zaplanowane przedsięwzięcie z własną złożoną dokumentacją, postaci to żywe istoty a nie tylko maszyny. Nic nie jest tu uogólnione, ani uproszczone, może z wyjątkiem wątków lekko erotycznych, które dodatkowo dodają całości smaku. Pierwsza książka Larssona jest pewnym wyzwaniem i z pewnością trzeba zarezerwować sobie trochę czasu, bo kto raz weźmie ją w ręce, nie będzie w stanie jej odłożyć dopóki nie dobrnie do ostatniej strony.

Przeczytałam pierwszą cześć trylogii Millennium i już wiem, że dwie kolejne książki również pochłonę. Wiem też, że gdy skończę ostatni tom będę zawiedziona, że nie czeka mnie więcej. Stiegu Larssonie, czemu umarłeś??